Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„La La Land”. Niech żyje bal! [RECENZJA]

Paulina Rezmer
mat. dystrybutora
Nie ma przypadku w tym, że w polskich kinach "La La Land" można oglądać w czasie karnawału. Damien Chazelle pokazuje historię o tym, jak dzisiaj bawi się mało kto. A powinien każdy choć raz w życiu.

(Uwaga! Treść artykułu może zdradzać fabułę filmu).

Na ekranie Ryan Gosling tańczy z Emmą Stone, a widz w fotelu obok mnie gwiżdże nieśmiertelny przebój Sławy Przybylskiej „Pamiętasz, była jesień”, nostalgiczną piosenkę o romansie lat 50. To przypadkowe zestawienie uświadamia mi, jak bardzo przez ostatnie dekady fabryka snów przyzwyczaiła nas do komedii romantycznych i pozwoliła zapomnieć, czym w kinie jest zwyczajny romans.

Oczywiście poza odwołującą się do tamtych czasów scenografią, symboliczną tęsknotą głównego bohatera za „starym, prawdziwym jazzem” i aluzjami do kultowych filmowych klasyków trudno tu szukać wielkiej nostalgii i burzących krew w żyłach historii na miarę Złotej Ery Hollywood. To by dziś zwyczajnie nie przeszło. A jednak w ostatecznym rozrachunku od Emmy Stone i Ryana Goslinga dostajemy po prostu dobrą miłosną historię, której bohaterowie kochają się i gniewają z taką samą pasją. Co najważniejsze, żadna z tych skrajnych emocji nie przeszkadza im we wzajemnym inspirowaniu się do spełniania marzeń o zawrotnej karierze w amerykańskim stylu. Bo to one grają tu pierwsze skrzypce.

Nie ma sensu oglądać filmu „La La Land” bez zrozumienia, co tak naprawdę oznacza jego tytuł. La La Land to żartobliwe określenie Los Angeles jako miasta, w którym podobno spełniają się wszystkie sny. Ale też w języku angielskim to przenośnia określająca mocne oderwanie od rzeczywistości, czy po prostu osobowość podatną na nadmierne, chorobliwe wręcz fantazjowanie.

Do tego fantazjowania La La Land przyzwyczaiło nas, konsumentów popkultury, aż za bardzo. Być może dlatego Damien Chazelle zdecydował się dać widzom kilka prztyczków w nos. Po pierwsze tytułem, po drugie przewrotną fabułą, po trzecie wreszcie zanurzając ich bezkarnie (choć nie bez ostrzeżenia) w Hollywood i całą jego… ułudę. Jak przystało na klasyczny musical szybko przestajemy odróżniać, co w „La La Land” jest prawdą, a co fantazją. Najlepiej oddają to sceny w obserwatorium w Griffith Park, które kolejno z filmu oglądanego przez głównych bohaterów przenosi się do ich fabularnej rzeczywistości, by potem znów zamienić się w totalną bajkę.

Na osobne brawa zasługuje talent Ryana Goslinga. Dał się już poznać jako bezwzględny mściciel („Drive”), ambitny prokurator („Słaby punkt”), opiekuńczy kochanek („Pamiętnik”),a teraz ujawnia taneczne i wokalne umiejętności, których można mu tylko zazdrościć.

Nie odkryję Ameryki pisząc, że na medal - i z dużym prawdopodobieństwem na statuetkę Oscara - spisał się Justin Hurwitz, tworząc piosenki, które nuci się nie tylko po wyjściu z kina, ale już w trakcie seansu. Magii dodają też wykonane z rozmachem kostiumy i scenografia. Scenariusz „La La Land” powstał w 2010 roku. Jeszcze nieprzekonanym warto zwrócić uwagę, że ten długo dojrzewający owoc Damiena Chazella na wszystkich właściwie poziomach przewyższa osławiony „Whiplash”. Ciekawsze, bardziej żywiołowe i pomysłowe jest tu absolutnie wszystko.

Jeśli ktoś stęsknił się za brawurą, balem jakich mało i Hollywoodem oglądanym przez mydlaną bańkę kuriozalnych rozmiarów, "La La Land" powinien potraktować jako pozycję obowiązkową.

"La La Land"
scenariusz i reżyseria: Damien Chazelle
muzyka: Justin Hurwitz
występują: Ryan Gosling, Emma Stone, John Legend
polska premiera: 20 stycznia 2017

Czytaj też:

od 7 lat
Wideo

Zmarł wybitny poeta Ernest Bryll

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto